ŻYCIE STANISŁAWA MONIUSZKI - TWÓRCY NARODOWYCH PIEŚNI I OPER

Świat, w jakim żył Stanisław Moniuszko (1819-1872) przedstawiają dzisiaj książki i filmy kostiumowe. Wieczorne czytanie odbywało się przy świecach, mycie w misce, do podróży służyły konie, a do porozumiewania się z dalszą rodziną i przyjaciółmi – ręcznie pisane listy. Krańce dawnej Rzeczpospolitej z Mińskiem (obecnie Białoruś) i Wilnem (obecnie Litwa) znajdowały się w obrębie imperium rosyjskiego. Ten rozległy obszar zamieszkiwała szlachta polska. Chłopiec o imieniu danym mu po dziadku Stanisławie, urodził się w Ubielu, posiadłości ojca dziecka, Czesława, leżącej kilka kilometrów od Mińska. Dworek z gankiem wspartym na czterech słupach otaczało kilka wsi z folwarkami.



Pod daszkiem ganku wiły gniazda jaskółki. Staś odwiedzał stryjów, których majątki znajdowały się w sąsiedztwie. Jeden z nich, Józef urządzał u siebie teatr, drugi, Kazimierz, doktor nauk, podarował bratankowi obszerny księgozbiór. Przyszły kompozytor mając siedem lat potrafił wykaligrafować po francusku list do ciotki. Mama, Elżbieta, nieźle grała na fortepianie i śpiewała. Czesław Moniuszko, jako prawny opiekun kuzynów, pragnął zapewnić im dobre szkoły. Wraz z nimi, a także z synem i matką, w sierpniu 1827 roku wyprawił się do Warszawy. Podróż z Mińska (około 600 kilometrów) nie mogła obyć się bez przystanku na posiłek, nocleg, i zmianę koni. Początkowo zamieszkali na Żoliborzu, później na ulicy Krakowskie Przedmieście w Pałacu Staszica, siedzibie Towarzystwa Przyjaciół Nauk (gmach należy obecnie do jednego z instytutów Polskiej Akademii Nauk). Na dole była biblioteka, a w pokojach przemieszkiwali wybitni profesorowie różnych dziedzin, wśród nich świeżo przybyły z Drezna zdolny organista August Freyer. Od niego mały Stanisław chłonął podstawy muzyki (przez wiele potem lat utrzymywał z nim listowny kontakt). Jednocześnie uczęszczał do gimnazjum ojców pijarów, i na świadectwie ukończenia III.klasy otrzymał pozytywne oceny z czterech języków (polski, łacina, francuski i niemiecki), religii, historii, przyrody i matematyki. W maju 1830 obserwował odsłanianie przed Pałacem pomnika Kopernika (astronom siedzi na pomniku do dziś). Ale w Warszawie wezbrał bunt przeciwko carskiej władzy. I gromada Moniuszków nie wróciła już tam po wakacjach.




Stanisław z rodzicami osiadł w Mińsku i kontynuował naukę w gimnazjum, aż do ukończenia klasy VI. Spotkał tam oddanego mu nauczyciela muzyki, pianistę Dominika Stefanowicza (zawsze później wspominał go z wdzięcznością). Za otrzymywane kieszonkowe, ku zdumieniu kolegów, kupował książki i nuty. Jednak po krwawym stłumieniu Powstania Listopadowego nasiliły się represje i do szkół, jako wykładowy, wprowadzono język rosyjski. „Gorączka nerwowa” jaką, wedle ówczesnych terminów przeszedł, dodatkowo zatrzymała go w domu. O jego lektury dbali dobrze wykształceni stryjowie, ojciec zorganizował galerię malarstwa (miał uzdolnienia plastyczne) i bibliotekę, urządzał też domowe wieczory muzyczne. Mińsk odwiedzały zespoły aktorów i w rodzinie Moniuszków znajdowały zainteresowanych widzów – budynek tamtejszego teatru mieścił około 600 osób. W towarzystwie stryjów jeździł do Wilna, gdzie ambitna grupa teatralno-muzyczna prezentowała wiele oper. Słuchał więc i oglądał dzieła Belliniego, Rossiniego, Webera. Ugruntowały w nim muzyczną pasję.



Zatrzymywał się tam w kamienicy małżeństwa Müllerów, wynajmujących pokoje. Pewnego razu córka gospodarzy usłyszała dobiegający ją miły dźwięk eolomelodykonu (rodzaj domowych organów). Nie spoczęła, dopóki nie poznała grającego, a Stanisław – zakochał się bez pamięci. Ciągle pragnął ją widywać; pokojówka nosiła bileciki, Stanisław błagał „o posłuchanie” pisząc: „tu chodzi o życie człowieka”. Od razu chciał się żenić, ale mama Aleksandry orzekła, że zięć musi mieć konkretny zawód, by utrzymać rodzinę. Zapadły poważne decyzje o studiach muzycznych. A ponieważ w Warszawie władze carskie zamknęły Szkołę Główną Muzyki (kończył ją Fryderyk Chopin), wybór padł na Berlin. Późnym latem 1837 roku Moniuszko żegnał się bez końca z narzeczoną, i pakował. Do kufra włożył tomik poezji Mickiewicza – może czytywali je razem z Aliną, Olesią, Omką (tak czule ją nazywał)? Jechał blisko dwa tygodnie, przez Kowno, brzegiem Niemna do Jurborga, a w Prusach przez Tylżę i Królewiec do Berlina. W każdym z miast czekały hotele, gdzie chętnie siadał do fortepianów. W Królewcu stanął mu pod oknem kataryniarz grając dla gościa mazurka. Innym razem podsłuchał, jak służąca, kelner i kucharz śpiewali zgodnie melodie z Normy Belliniego. Trzęsące powozy zmieniały się na karety i kocze. Dostarczały też pocztę (na ogół w soboty). Pocztylioni w eleganckich uniformach pięknie grali na trąbce. Prywatne studia Moniuszki w Berlinie, opłacane przez ojca, trwały trzy lata. U Carla Rungenhagena, profesora Akademii Chóralnej (Sing-academie) brał lekcje harmonii, kontrapunktu, instrumentacji i dyrygentury. Ćwiczył komponowanie kanonów i fug, pieśni solowych i utworów religijnych, pracował też z chórami i akompaniował śpiewakom, chodził na koncerty. Wyczekiwał wciąż listów od narzeczonej i sam je pisał – z wyrazami czułych pozdrowień, zapewnień i próśb: „Czekaj mię, Alino, ja do ciebie wrócę”. „Niedobra kochanko! nie chcesz zgadnąć myśli i uczuć moich, które mnie tak trudno w słowach Ci tłumaczyć...” Miłość lepiej wyrażały słowa Mickiewicza: „Chociaż zmuszoną będziesz mnie porzucić...” (Sen), „Gdy cię nie widzę, nie wzdycham, nie płaczę...” (Niepewność), „Moja pieszczotka gdy w wesołej chwili...” (Pieszczotka). Do tych wierszy skomponował pieśni, berlińska firma je wydała p. t.: Trzy śpiewy (Drei Gedichte, 1838) z przekładami na niemiecki. Aleksandra czytała w listach, że odwiedzał magazyny księgarskie i muzyczne, i, myśląc o niej - domy najświeższej mody kobiecej. Że poszedł na maskaradę, ale znudził się patrząc na tańce obcych ludzi, a wzruszył na recitalach Klary Wieck, zarówno jej grą na fortepianie, jak nieszczęśliwą, choć wzajemną miłością do niej Roberta Schumanna, o czym mówiła cała muzykalna Europa. Gdy w niemieckiej prasie ukazała się pochlebna recenzja o wydanych pieśniach, Moniuszko poczuł się poważnym kompozytorem. Jesienią 1839 pojechał na wakacje do domu i Wilno mogło usłyszeć, czego nauczył się w Berlinie. Wykonano jego wodewil Nocleg w Apeninach do komedii Aleksandra Fredry oraz mszę na chór z orkiestrą i sopranowe solo (utworu nie odnaleziono). Dowiódł przyszłej teściowej, że zawód muzyka ma opanowany. Zgodnie z ówczesnym obyczajem odbyła się uroczysta wymiana obrączek między narzeczonymi i Moniuszko do listu z Królewca dołączył Omce wierszyk Do mojej ręki: „Ta obrączka tak skromniutka... Ach! tej ...nigdy nie porzucę /.../ Dla niej to piosenkę nucę.” W Berlinie, za radą ojca, zapewnił sobie druk własnym sumptem dwóch jeszcze pieśni do słów Mickiewicza z przekładami na niemiecki. Obie: Rozmowa („Kochanko moja, na co nam rozmowa...”) i Trzech Budrysów („Stary Budrys trzech synów, tęgich jak sam Litwinów...”) udały mu się nadzwyczaj. Odrabiał ostatnie zalecone mu zadania, domykał kursy z poszczególnych przedmiotów. Od profesora Rungenhagena otrzymał świadectwo, że „pod jego kierunkiem poświęcał się wyższym studiom muzycznym w kompozycji i poczynił dobre postępy”. Wiosnę 1840 spędził na wyspie Rugia. W lipcu witał się już w Wilnie z Olesią, i ustalali datę ślubu. Odbył się 25 sierpnia 1840 roku w kościele Pana Jezusa na Antokolu. Pan młody lat liczył sobie dwadzieścia jeden, panna – dziewiętnaście. Moniuszko porzucił stan szlachecki i życie na wsi. Zamieszkał w Wilnie z Aleksandrą, jej rodzicami, bratem Janem i siostrą Marią. I dwoma psami: Tyrolką i starym Waletem.




Na pierwsze po ślubie imieniny żony 26 lutego 1841 roku ofiarował jej ozdobną laurkę z balladą Świtezianka: „Jakiż to chłopiec piękny i młody? Jaka to obok dziewica? Brzegami sinej Świtezi wody idą przy świetle księżyca?”. Obdarowana z dumą dopisała na laurce: „przy tym bilecie ofiarował mnie Piosnkę Mickiewicza Świteziankę”. Zachęcony dobrym przyjęciem jego pieśni w Berlinie i obyczajem powszechnego tam muzykowania, powziął myśl ułożenia Śpiewnika domowego dla rodaków. Wiersze czerpał z biblioteki stryja Kazimierza, z kupowanych wciąż książek, prenumerowanych czasopism. Niektórych poetów poznał osobiście; chętnie przesiadywali w gospodzie na wileńskim Antokolu. Uważał, że „każdy dobry wiersz przynosi ze sobą gotową melodię”, trzeba ją tylko umieć „podsłuchać i przelać na papier”. Zebrał osiemnaście pieśni do słów dwunastu autorów; zbiór otwierała Świtezianka. We Wstępie napisał o chęci „pomnożenia repertorium śpiewów krajowych”, a wiersze wybierał „z najlepszych naszych poetów”. Pragnął to wydać, lecz wileński Komitet Cenzury wstrzymywał druk. A Moniuszko liczył na zarobek. Miał posadę organisty w kościele św. Jana, pracował z orkiestrą teatralną (kiepską), wystawiano jego operetki, dawał lekcje muzyki, uczył też „harmonii praktycznej”. Przygrywał na balach i maskaradach urządzanych w dużej sali domu teściów, i mnożył fortepianowe galopy, polki, mazury, polonezy i walce. Ale na świecie była już córka Elżbieta (ur. w 1841) i synek Kazimierz (ur. w 1842). Z majątków po stryjach i procesów spadkowych niewiele udawało się pozyskać. Skłopotany Moniuszko załatwił paszport, trochę pieniędzy, i w sierpniu 1842 wyruszył do Petersburga. Nie bez trudu znajdował miejsce w dyliżansach, które przez trzy tygodnie wiozły go przez Wiłkomierz, leżące nad Wilią Kowno, Poniewież, Szawle, Dźwińsk, Rygę (urzeczony miastem obejrzał w operze Wolnego strzelca) i Dorpat. W Petersburgu oszołomiły go wspaniałe budowle, teatry, cukiernie i sklepy. Zatrzymał się u znajomych. Jednak nadzieje na uzyskanie godziwego muzycznie stanowiska, wraz z miejscem do życia tu z rodziną – nie spełniły się. Za to jego Śpiewnik zaakceptowała Cenzura Petersburska, zwierzchnia wobec Wileńskiej. Zabrakło mu pieniędzy na prezent dla Omki, „choćby flaszeczkę perfumy”.... W listopadzie był z powrotem w domu. Akurat w „Tygodniku Petersburskim”, czytywanym w Wilnie, ukazał się prospekt, rodzaj reklamy Śpiewnika z zachętą do zaabonowania wydawnictwa. Moniuszko z niecierpliwością wypatrywał, kiedy wileński księgarz wprowadzi Pierwszy śpiewnik domowy do sprzedaży. Stało się to w 1844 roku; pieśni wzbudziły zainteresowanie. Odtąd Moniuszko nawet pojedynczą pieśń, albo dwie, przedkładał cenzurze. Tylko dzięki dacie dopuszczenia do druku wiemy, kiedy którą pisał - niestety na swoich nutach nie stawiał dat.... Gdy nadchodziły dni targów, odpust, albo zjazd szlachty, spieszył się; wzrastała wtedy liczba chętnych do nabywania jego „piosenek”. Wciąż tworzone, gromadził w kolejnych Śpiewnikach domowych. W Wilnie, do 1858 roku, ukazało się ich pięć – szósty niewiele później.




Znajdowały się w nich opatrzone melodią i fortepianowym akompaniamentem poezje Mickiewicza i również paryskiego emigranta Stefana Witwickiego, zesłańca Jana Czeczota, Józefa Ignacego Kraszewskiego, Juliusza Korsaka, Antoniego Edwarda Odyńca, popularnego naonczas, z Krakowa, Edwarda Wasilewskiego, Ludwika Kondratowicza piszącego pod pseudonimem Władysława Syrokomli; ten, wraz z rodziną, pewien czas przemieszkiwał nawet przez ścianę z Moniuszką w kamienicy Müllerów. Wedle słów monografisty i badacza jego twórczości Witolda Rudzińskiego, Śpiewniki stały się „szkołą języka i literatury ojczystej”. Odbijały też pejzaż tamtych ziem. Przewijały się w pieśniach jaskółki, konie i kwiaty pól, nurt Niemna i Wilii; dźwięczały w nich rytmy mazurków i nastrojowe dumki; wyrażały pamięć wojennych i powstańczych mogił. Ludzie w czasach Moniuszki odmienne, niż my obecnie, miewali odczucia i gusty. Spośród w sumie trzystu pieśni, jakie stworzył, inne podobały się w Rosji (wydawano je tam często), inne we Francji, gdy opublikowano jego zbiór Echa Polski. Jeszcze inne podobają się dzisiaj. Wiele wtopiło się w świadomość społeczną i, po prostu, w życie Polaków - także tych na emigracji). Takie, jak Prząśniczka, Stary kapral, Kozak, Czaty, Morel, Groźna dziewczyna, Pieśń wieczorna, Krakowiaczek, Znaszli ten kraj – śmiało określić można mianem pieśni narodowych. Niezmiennie rodzą wzruszenie. Albo uśmiech. Moniuszko lubił dom: rodzinne śniadania po powrocie z porannej mszy, pogawędki przy herbacie z samowara, gaworzenie i paplaninę dzieci. Po stracie maleńkiego synka Kazimierza, ojcowski ból zwrócił ku Trenom Jana Kochanowskiego, które poeta napisał po śmierci ukochanej córeczki, Urszuli. Tak powstały cztery Treny Stanisława Moniuszki, pieśni wyjątkowe w swej głębi i muzycznej oryginalności. W roku 1843 i 1845 urodzili się następni synowie, Stanisław i Bolesław, po nich Maria (przedwcześnie zmarła, jak później Aleksandra), Jadwiga (ur. 1847), Zofia (ur. 1849), Jan (ur. 1853) i Cecylia (ur. 1857).




Z podróży dla małych córek przywoził perkal na sukienki i kapelusiki. W zajmowaniu się siódemką potomstwa pomagała Olesi siostra, ciocia Masia - niezbędni też byli słudzy, niańki, służące, kucharki i preceptorzy; rodzice nie chcieli, by dzieci uczęszczały do szkół z wykładowym językiem rosyjskim. Moniuszko więc dwoił się i troił, urządzał koncerty, skomponował uwerturę fantastyczną na orkiestrę Bajka (utwór świetny), kantaty, Litanie ostrobramskie, msze. Niemal udawało mu się godzić oczekiwania otoczenia i własne dążenia twórcze. Jedno pozostawało niespełnione: opera. Darmo w Wilnie szukał „zdolnych do pisania librett”. Dzięki zabiegom życzliwych mu osób, Teatr Wielki w Warszawie wystawił jednoaktową zabawną operetkę Loteria i Moniuszko we wrześniu 1846 roku pojechał na premierę – z żoną (w zaawansowanej ciąży). Przedstawienie niezbyt się powiodło, choć grali dobrzy artyści (ci sami, co zapewnią sukcesy późniejszym premierom Moniuszki). Olesia, zachwycona Warszawą, w Rzymskim Hotelu próbowała oswoić inną, niż domowa codzienność; znajomi męża użyczyli jej samowar i miednicę. A Moniuszko biegał po spotkaniach i zawierał znajomości, w tym z poetą Włodzimierzem Wolskim. Otrzymał od niego libretto Halki. Uskrzydlony wrócił do Wilna, i komponował. Latem 1847 nuty gotowej opery zawiózł do Warszawy, dyrekcja Teatru zarządziła próby. Radość była jednak przedwczesna. Jesienią przygotowania do premiery zostały zawieszone - na długo. Nie czekając więc na Warszawę, w Wilnie wydrukowano libretto, zgłosili się amatorzy chętni do gry i śpiewu, Moniuszko ponad miesiąc ćwiczył z nimi muzykę i w dzień Nowego Roku 1848, w sali teściów Müllerów, Halka, dźwięcząca dotąd jedynie w jego wyobraźni, wreszcie zabrzmiała. Miała tylko dwa akty i tak zwartą akcję, że potomni ujrzeli w niej wczesną formę dramatu muzycznego, nie zaś konwencjonalną operę w typie włoskim. Wykonanie było mierne, najlepiej wypadł Jontek – przyjaciel Moniuszki, Włoch, Józef Achilles Bonoldi, co w Wilnie uczył śpiewu, sam obdarzony pięknym barytonem. W 1849 roku z Bonoldim właśnie, i z żoną, przebywał dłuższy czas w Petersburgu. Przy pomocy żyjących tam Polaków, organizowano koncerty jego utworów. Wymagało to mnóstwa zachodu i wydatków. Trzeba było wynajmować orkiestrę i chór z zapewnieniem co najmniej dwóch prób, opłacać powozy dla solistów, przepisywanie „nót”, druk afiszów, „programków”, biletów i librett, jak też światło na Sali i „na wschodach” (wysoki koszt), fortepian ze strojeniem, przewóz instrumentów i pulpitów, obsługę sali i „kassiera”, żandarmów (najtańsi), dostarczanie krzeseł „20 tuzinów” oraz podatek dla sierocińca. Niemniej echa owych koncertów rozchodziły się w kulturalnym towarzystwie i odbijały w rosyjskiej prasie. Razem z edycją nut z jego muzyką przyniosły mu uznanie największych ówczesnych kompozytorów Rosji, Michaiła Glinki i Aleksandra Dargomyżskiego oraz renomę ważnego słowiańskiego twórcy. W sumie Petersburg wcześniej go docenił niż Warszawa. W Wilnie po powrocie wykonywał nowe swe utwory, kantaty Milda, Nijoła, i uwerturę Krumine o litewskich mitycznych boginiach miłości i urodzaju, operetkę Cyganie (późniejszą Jawnutę). W wileńskim uzdrowisku Druskienniki, gdzie spędzał lato z żoną i dziećmi, urządził koncert z udziałem Bonoldiego. Zapisał się do Towarzystwa Wsparcia Podupadłych Artystów Muzycznych. Borykał się z kłopotami finansowymi. Ale nie brakło mu energii; założył Towarzystwo Muzyczne i w lutym 1854 roku doprowadził w Wilnie do wykonania swej Halki w dekoracjach i kostiumach. Pochłonąć to musiało sporo sił, skoro w liście do przyjaciela później stwierdził: „opera nie jest czym innym jak tylko uchwaloną niedorzecznością”. W styczniu 1856 znowu wyjechał do Petersburga, tym razem ze szwagrem Janem, i służącym Józefem. W mroźne dni spotykał się ze znajomymi. Dzięki nim na swój koncert w marcu załatwił „przepyszną”, jak pisał, Salę Jusupowa, kompletną orkiestrę (49 osób) i Chór Opery Włoskiej; jego pięć poważnych utworów, w tym symfoniczna Bajka i kantata Nijoła, duże wywarły wrażenie – po każdym publiczność oklaskami wywoływała go do ukłonów. A i na zarobek nie narzekał. Wysłuchał też wielu ciekawych koncertów. Wrócił do domu w kwietniu, prosto na Wielkanoc. Cieszyły go dzieci, synkowie już grali na instrumentach, starszy, Stanisław na skrzypcach; dla Bolesława szczerze przejętego muzyką, szukał małej wiolonczeli. Egzaminy zdawali w wileńskim gimnazjum. Wypadł doskonale koncert jego religijnych dzieł w Wielki Piątek 1857 roku w kościele św. Jana. Jednak ogarniało go wileńskie twórcze zniechęcenie, szkicował tylko, nie komponował. Aż tu... Moniuszkę-kompozytora łączyła szczera przyjaźń z Józefem Sikorskim-krytykiem muzycznym (ludzka relacja nadzwyczaj rzadka...). Krytyk w 1857 roku założył czasopismo „Ruch Muzyczny”. W maju zamieścił tam informację, że Halka, której nuty spoczywały przez dziesięć lat w bibliotece Teatru Wielkiego, będzie niebawem wystawiona.




Wieść potwierdziła się. Moniuszko wysłał list do dyrygenta Jana Quattriniego; osiadły w Warszawie Włoch decydował o operowym repertuarze. Kompozytor prosił, by czekać, aż dokona zmian godnych wielkiej sceny i jego nabytych przez dziesięć lat umiejętności. Rozgorączkowany na nowo opracowywał partyturę, Jontka uczynił tenorem, dopisał mu duet z Januszem, i Tańce góralskie. Obmyślał obsadę i niepokoił się, czy Julian Dobrski zechce śpiewać Jontka, a Paulina Rivoli Halkę (oboje kaprysili). Przybył tam w lipcu. Tani wynajął pokój, i nastąpiły: chwila modlitwy w kościele Karmelitów z datkiem na remont organów, kawa w modnej cukierni, koncert słynnej orkiestry Bilsego w Dolinie Szwajcarskiej, haust wody w pijalni Ogrodu Saskiego, w restauracjach zrazy nelsońskie, zupa rakowa i kotlety „w papielotach”, gdzie bądź szklanice lemoniady (był upał), oglądanie lotu balonem nad miastem (z odważną niejaką panną Teresą), wieczory w Wielkim i w Teatrze Rozmaitości, korekty nut, pozowanie (do dagerotypów, medalionów i litografii z podobizną) – i wizyty, spotkania, rozmowy, narady z Sikorskim, Quattrinim, Wolskim, Dobrskim, Leopoldem Matuszyńskim (reżyserem Halki), Romanem Turczynowiczem (dyrektorem baletu), wreszcie próby przy fortepianie i z orkiestrą, rozpacz, że nikt nic nie umie, chociaż się stara, a potem ulga, że jednak co i jak trzeba grają i śpiewają. Odwiedziwszy Częstochowę, i przejechawszy przez Mińsk, przybył Moniuszko do Wilna, uszczęśliwiony, ale też „w stanie dziwnie nieprzyjemnej niepewności”, jak posuwa się w Warszawie praca nad Halką. Wciąż posyłał uzgodnione, a nowe fragmenty partytury: Mazura, arie Stolnika, Janusza i Jontka („Szumią jodły”); listownie czuwał nad postępem prób. Martwił się, czy będzie miał pieniądze na przyjazd do Warszawy i obejrzenie premiery, ale w listopadzie już był. Zatrzymał się w Hotelu Litewskim, ze służącym Wincentym. Co dzień od świtu poprawiał nuty dla instrumentalistów orkiestry (tzw. głosy); pisał do córki Elki że było tego ponad tysiąc arkuszy, i na każdym po kilka pomyłek. Ale premierę nagle odłożono z powodu występów słynnej śpiewaczki Pauliny Viardot-Garcia (przyjaciółki Chopina). Na rozterki nie było jednak czasu. 25 listopada wpadł do hotelowego pokoju 26-letni Gustaw Adolf Gebethner, który dosłownie w przeddzień (24 listopada!) wespół z Robertem Wolffem założył firmę wydawniczą i za druk wyciągu fortepianowego Halki wręczył Moniuszce 1000 rubli. Oszołomiony taką kwotą Moniuszko wsunął pieniądze pod poduszkę, a w nocy budził się, i sprawdzał, czy to nie sen. Rankiem pisał do żony, że spłacą długi i kupią dom z gruntem na wileńskiej Pohulance. Na razie dla Elki nabył sukienkę, a dla pani Aleksandry kolorowe włóczki i szpilki. 1 stycznia 1858 roku po doskonałej (co każdy przyzna), i gorąco oklaskanej Uwerturze kurtyna poszła w górę. Publiczność, która od lat oglądała w operowych widowiskach czarodziejki, korsarzy, Chińczyków, i kompanie Włochów, w Halce ujrzała tłum szlachty i górali, zwyczajną chłopkę uwiedzioną przez panicza, poloneza i ognistego mazura; usłyszała swojską melodykę w ariach. W akcie IV panoramiczna dekoracja przedstawiała „okolicę wiejską nad Wisłą z widokiem na Karpaty oświetloną promieniami wschodzącego księżyca”, z drewnianym kościołem, frontem dworu, karczmą, grupką chat i wijącą się między wzgórzami rzeką. Rivoli grała góralkę namiętną i porywczą, Dobrski w śpiewach Jontka przeszedł sam siebie, Wilhelm Troszel dumnym był Stolnikiem, tańczony Mazur porwał widownię.




Ta polska Halka wywołała w wypełnionym do ostatniego miejsca Teatrze entuzjazm i łzy wzruszenia. Moniuszko zachowywał się z radości „jak półwariat” - taką wieść przesłał do Wilna szwagier Jan, obecny na premierze. Od następnego ranka tłum oblegał kasy, by kupić bilety na kolejne spektakle, i Moniuszko nie mógł uwierzyć, że ludzie płacili po 20 rubli za lożę, by obejrzeć jego Halkę. Ale gdy po, zamarzniętych na szczęście, drogach dotarł do domu, trafił na pogrzeb jedenastoletniej córeczki Marii, zwanej Muszką. I tak smutek zmącił te najlepsze bodaj w jego życiu dni. Halka uznana za polską operę narodową utrzymuje się na scenach po dziś dzień. Dała impuls polskiej twórczości operowej. Jej wartości muzyczne i teatralne należą do niekwestionowanych. Jej premiery towarzyszyły najważniejszym wydarzeniom w dziejach Polski: odzyskaniu niepodległości, odradzaniu się życia kulturalnego po wojnie, otwieraniu nowych teatrów. Samego niespełna 40-letniego Moniuszkę uczyniła sławnym i radykalnie zmieniła jego los. Dyrekcja teatrów warszawskich zamówiła u niego następne opery; jeszcze w Wilnie czytał dostarczane libretta. W Warszawie u Gebethnera i Wolffa trwał druk wyciągu fortepianowego i partytury Halki, nuty sztychowano w Lipsku. Wprowadzono już pospieszne dyliżanse pocztowe, ale przesyłki od i do wydawców, sztycharzy, kopistów i kompozytora (korekty!), wlokły się, każda co najmniej przez kilkanaście dni. W marcu 1858 słynna niegdyś z urody arystokratka Maria Kalergis urządziła w Warszawie koncert na jego dochód; sama zagrała na fortepianie. Dzięki zdobytym w ten sposób funduszom, z nabytą wcześniej – drogo - mapą czterech części świata wyruszył w maju w długą podróż, ciekaw oper innych krajów. Do Krakowa, od granicy z Austrią dojechał – wreszcie nie końmi! - pociągiem wiedeńskim, przez okno wagonu spoglądając na góry. Spędził tam tydzień pełen wzruszeń widokiem polskich, historycznych pamiątek. Odwiedził Berlin i Teatr Krolla z modnym Ogrodem. Poznał Drezno. Uradował go Lipsk, gdzie księgarnie oferowały jego kompozycje i gdzie kupił metronom. W Weimarze gościł go, razem z panią Kalergis, sam Franz Liszt i jego, nieznośna (ocenił Moniuszko) towarzyszka życia Karolina Sayn-Wittgenstein. Przemierzył Frankfurt i Moguncję. W Kolonii odbył rejs po Renie z obiadem na pokładzie. Na ponad miesiąc zatrzymał się w Paryżu. Z przedstawień operowych i miejscowych obyczajów wywiózł wrażenia mieszane. Ale ponieważ wziął w podróż libretto krótkiej opery Flis, powiózł też do Warszawy niemal skończoną partyturę.
Po trudnych rozmowach z carskim prezesem dyrekcji teatrów warszawskich generałem Ignacym Abramowiczem w sierpniu 1858 otrzymał stanowisko dyrektora orkiestry Teatru Wielkiego płatne 1200 rubli srebrem rocznie.




Wraz z żoną podjął decyzję o przeprowadzce. W Wilnie pani Aleksandra załatwiała sprawy majątkowe i pakowała dobytek; zostawały niektóre meble i fortepian - w Warszawie Moniuszko kupił nowy, a mieszkanie wynajął na Krakowskim Przedmieściu (drugie piętro) naprzeciw kościoła św. Anny. We wrześniu 1858 poprowadził premierę Flisa; dekoracja przedstawiała widok Warszawy, a chóry śpiewały „płyną tratwy po Wiśle”. Publiczność nie szczędziła uznania. Potem udał się do Wilna i w końcu października wyładowana po zręby bryka przez sześć dni wiozła dziewiątkę Moniuszków i wierną służącą Agatę do Warszawy. Synów Stanisława i Bolesława umieszczono w internacie ze szkołą, gdzie lekcje dawano po polsku. Często zabierano ich do domu – na niedziele, Święta, koncerty ojca, przedstawienia teatralne. Dziewczęta, Jadwigę i Zofię oddano na pensję. Najstarsza, Elka uczęszczała na kursy rysunku, później drzeworytnictwa. Najmłodsi: Janek i maleńka Cecylia zostali z rodzicami. Ojciec rozpoczynał życie, jak pisał, w warszawskim „steku zawiści”.
W Teatrze był nowy. I „Litwin”, jak nazywano przybyszów z Kresów. I dyrygent średni. Lecz kompozytor – najzdolniejszy z rodaków. Cenzura tak okaleczyła mu libretto planowanej opery Rokiczana, że nie powstała. Ocalała tylko piękna pieśń Jak będę królową. Od maja 1859 pracował z Wolskim nad Hrabiną, operą w typie francuskim, z baletem i kwestiami mówionymi; francuskie opery cenił. Ale akcja działa się w Warszawie. Zakochany w Hrabinie Kazimierz jechał walczyć, i cenzura, poczyniwszy kilka drobniejszych ingerencji, przełknęła tę aluzję do walk za ojczyznę. Rozchwytano włożony między akty śpiewny wiolonczelowy polonez, wydrukowany szybko w nakładzie 2000 egzemplarzy. Moniuszko chorował, i premiera Hrabiny odbyła się dopiero w lutym 1860. Napisał w liście do przyjaciela: „Zdrowie moje nieciekawe”. Ale „zewnętrzne okolicznoście nie są apteką”. Niewiele później, w czerwcu na scenie ukazała się jego cygańska Jawnuta. Już szykował komediowe, krótkie Verbum nobile [Słowo szlacheckie] do libretta aktora i reżysera Jana Chęcińskiego, skomponowane „jednym tchem”, i wystawione w Nowy Rok, 1 stycznia 1861. Podobało się.
W ramach teatralnego obowiązku przygotowywał premiery obcych kompozytorów, i dopisywał potrzebne fragmenty. Bilse z orkiestrą grywał w Dolinie Szwajcarskiej operowe uwertury Moniuszki. „Piosenki” - tak sam nazywał swoje pieśni – sprzedawał po 100 zł (w Królestwie Polskim ruble przeliczano czasem na złote), często, jak gorzko żartował, „taniej niż grzyby”. Za utwory, wykonywane i wydawane, nie zawsze otrzymywał honoraria, toteż swoje położenie materialne znajdował krytycznym. Długo ciągnęły się za nim wileńskie jeszcze zobowiązania finansowe. Brak pieniędzy określał w listach dowcipnym mianem „świętości tureckiej” (goły jak święty turecki). Mnożył prośby do wydawców i pracodawców o zaliczkę - stu złotych, pięćdziesięciu rubli, dziesięciu, pięciu, rubli trzech a nawet dwóch... Grywał na loterii pieniężnej licząc na wygraną. Popadał w długi. Pośredniczył też w sprzedaży fortepianów i dobrze na instrumentach się znał; bliskie kontakty łączyły go z tragarzem fortepianów i stroicielem. W repertuarze Teatru Wielkiego znajdowało się pięć jego oper: Halka, Flis, Hrabina, Jawnuta i Verbum nobile. Gwarantowały pełne widownie, i dyrekcji teatrów przyniosły razem ponad 90 tysięcy rubli dochodu, a Moniuszko otrzymał za nie łącznie jedynie 1500 rubli. Podwyżki nigdy mu nie przyznano. Jako obywatel wileński formalności paszportowe musiał załatwiać w Wilnie, co komplikowało przygotowania do każdej podróży. Odwiedzał wtedy przyjaciół, jeździł tam czasem z córką Elką, i z synem Bolesiem, albo Stanisławem. I próbował załatwiać sprawy majątkowe, sprzedaży, dzierżawy, które zdawały się nie mieć końca. Miasto przyjmowało go serdecznie. Wciąż wracał pomysł, by kiedyś tam wrócić i na Pohulance przed własnym domem siąść z cygarem na ławeczce. W Warszawie doskwierały częste przeprowadzki. Z pierwszego mieszkania rodzina na krótko przeniosła się kilka kamienic dalej na tym samym Krakowskim Przedmieściu, później na ul. Wierzbową. Wciąż tam, skąd było blisko do Teatru. Czwartym adresem była cicha ulica Niecała, piątym – ulica Nowy Świat 39, gdzie zamieszkała już także mama pani Aleksandry, i... suczka Milusia. Pod koniec 1861 roku działalność Teatru osłabła; scenę zajmowała kompania włoska, a w mieście i w kraju nabrzmiewały nastroje poprzedzające wybuch Powstania Styczniowego. Moniuszko spędził dwa miesiące w Paryżu. Poznał sławnych twórców oper, Gioacchino Rossiniego i swego ulubionego Daniela François Aubera. Nie powiodły się starania, by którąś z jego oper przyjęły do repertuaru teatry paryskie. Na koncercie w Warszawie wykonano kantatę Widma do II części Dziadów Mickiewicza (styczeń 1865), który to utwór bardzo sobie cenił. Moniuszko na miesiąc udał się do Lwowa, gdzie dzieło trzykrotnie powtórzono. Pojechał z córką Elką; miewała kłopot, w jakie toalety się stroić, by „Tatkę” na koncertach i przyjęciach godnie reprezentować. Moniuszko poznał wielkie postaci polskiej literatury: złożył wizytę staremu Aleksandrowi Fredrze, zaprosił go Wincenty Pol. Oboje z Elką wpadli do Krakowa i zwiedzili Wieliczkę. Od jesieni 1863 pisał – znowu do libretta Chęcińskiego – Straszny dwór. Na premierze 28 września 1865 roku podobał się Prolog z chórem męskim i śpiewem obu rycerzy, Stefana i Zbigniewa. Balet, jak zwykle, dał popis w Mazurze. Niezawodny Dobrski zachwycił w Arii z kurantem. Rozbudzony patriotyczny zapał publiczności zaniepokoił cenzurę. Po trzech przedstawieniach wstrzymała Straszny dwór. Zezwoliła jednak, by odbył się setny spektakl Halki jako benefis Moniuszki. Zebrał 1200 rubli i opłacił najpilniejsze rodzinne potrzeby. Jednak na książki szkolne dla Janka nie starczyło. W Teatrze po Powstaniu źle się działo. Moniuszko musiał pozmieniać partie wokalne Halki, bo dawnych solistów pozwalniano. Obarczano go pisaniem muzyki do cudzych baletów i dla dramatu. Tracił wolę tworzenia. Ale wciąż wykonywano jego drobniejsze utwory, artyści lubili śpiewać jego pieśni i publiczność chętnie ich słuchała. W nowej pieśni Koszykarz chciał, by ostatnia zwrotka brzmiała „z zadumą nad marnościami świata tego”.




Zapadał na zdrowiu. Podjął pracę pedagogiczną w Instytucie Muzycznym. Prowadził klasy chóralne i dyrygował muzyką religijną na nabożeństwach uczelni, a syn Bolesław kształcił się w klasie wiolonczeli. Po krótkim czasie zrażony wewnętrznymi konfliktami Moniuszko zrezygnował z tego zajęcia, lecz potem tam wrócił obejmując wykłady z harmonii i kontrapunktu. Później dodano mu klasę kompozycji i instrumentacji. Nie był pedagogiem sumiennym. Często przekładał zajęcia, albo się zwalniał z powodu prób w Teatrze lub wyjazdów do innych miast na własne koncerty. Był zapracowany i wciąż zmęczony. Rano miał próby, w dzień lekcje, wieczorem dyrygował przedstawieniami. Raz wędrując z ulicy Niecałej przez Plac, koło Zamku i na Kanonię upuścił gdzieś bezcenny zwitek przepisanych i gotowych już do druku nut. Dał ogłoszenie do „Kuriera Warszawskiego”, z nadzieją, że może ktoś odda. Z rozbudzonym zapałem zabrał się za komponowanie Parii do libretta Chęcińskiego wg francuskiej tragedii. Jesienią 1869 prowadził próby przed grudniową premierą nowej opery. Uważał ją za najdojrzalszą z dotychczasowych i dużo lepszą od Halki. Wykonawczo rokowała dobrze, ale publiczności nie spodobał się Moniuszko w hinduskim Parii, ani w Beacie (luty 1872), z akcją rozgrywającą się w Szwajcarii. Najwyraźniej próbował „wychylić się ze swoją muzyką poza domową zagrodę”. Wciąż czynił czasochłonne zabiegi, by jego utwory wykonywano w innych miastach, lecz wykonania te często bywały dalekie od staranności. Instrumenty nie zawsze dawały się dostroić. W Warszawie muzycy orkiestry nagminnie się spóźniali i zajmowali swoje miejsca w trakcie przedstawienia. O chórze Moniuszko miał się wyrazić „naród to niemuzykalny, nut czytać nie umie”. Kopiści z pośpiechu i niedouczenia popełniali sporo błędów w nutach orkiestrowych głosów, i nie każdy dyrygent chciał i zdążał dokonać poprawek. Jednak listy i nuty wysyłane w sprawie premier Halki we Lwowie, Pradze (po czesku) i Petersburgu (po rosyjsku) okazały się skuteczne; dwie ostatnie jeździł oglądać. Podróżował już koleją żelazną, a po wprowadzeniu telegrafu, obok listów zaczęły kursować telegramy. Otrzymał wiadomość o przedstawieniach Halki w Moskwie. Pojechał, wraz z synem Stanisławem, na premierę do Petersburga (1870). Mieszkali u szwagra, Jana, który tam osiadł. Halka w Petersburgu wzbudziła entuzjazm. Wlk. książę Konstanty, brat cara Aleksandra II, który lubił muzykę, obejrzał niejedno przedstawienie. Zaprosił Moniuszkę do Pałacu Marmurowego, gdzie dla dworskiej elity urządzono koncert, Konstanty grał w nim w orkiestrze na wiolonczeli. Obecna tam cesarzowa Maria Aleksandrowna, księżna Hesji, sama podeszła do Moniuszki i gratulowała mu Halki.
Od jesieni 1870 mieszkał przy ul. Mazowieckiej 3, z żoną, teściową, dwojgiem nastolatków i dwiema pannami na wydaniu. Były też kanarki i psy: Szyk, Mylady, i Gawot. Najstarsze dzieci usamodzielniły się, pojawił się już na świecie wnuk, synek Stanisława juniora. W listopadzie 1871 na koncert kompozytorski Moniuszki mało kto przyszedł. Trafnie podsumował swój los w jednym z listów: „ile pieprzu napołykał się człowiek przez tyle lat skąpo cukrem posypanych!”. Dzień 4 czerwca 1872 roku wyjątkowo był upalny. Moniuszko chodził od rana po mieście załatwiając różne sprawy. Wypił herbatę w ulubionej cukierni na Krakowskim Przedmieściu. I lemoniadę w Ogrodzie Saskim. Wrócił do domu, wszedł z trudem po schodach. Wyczerpany położył się. Przed godziną szóstą po południu zmarł. Miał pięćdziesiąt trzy lata. Nazajutrz trumnę z jego ciałem wystawiono w Kościele św. Krzyża. Uroczystości żałobne 7 czerwca rozpoczęło nabożeństwo, podczas którego zabrzmiała Msza g-moll (Requiem aeternam) zmarłego. Potem trumnę chwycił na ramię Sergiusz Muchanow, dyrektor teatrów warszawskich, mąż Marii Kalergis wstrząśniętej, jak wszyscy, śmiercią Moniuszki, a z nim trzej inni dostojnicy. Pochód ruszył. Szła rodzina, artyści z wieńcami, duchowieństwo, studenci, orkiestra Bilsego, i tysiące, tysiące ludzi. Na Placu Teatralnym zagrano specjalnie ułożony marsz na motywach z Halki. Potem wędrowano dalej. Aż na Powązki. Nad grobem przemówił Jan Chęciński. W jego słowach, i w wysypie prasowych nekrologów podnoszono zasługi Moniuszki, chociaż życie nie szczędziło mu przeszkód. Petersburskie fetowanie Halki zmącił paszkwil w polskiej gazecie „Gołos”: że „utwór dziecinny nie wart szczegółowego rozbioru”, że „myśli w nim cudze” a maniera włoska, instrumentacja marna, pomysły „bezbarwne i bezsilne”. Opinie takie powracały w XX wieku. Potomni chcieliby, aby nasze narodowe opery kryły bardziej nowoczesne muzycznie partytury i ciekawszą dramaturgię. Ale nie znalazł się nikt poza Moniuszką, kto by w tamtych warunkach politycznych i cywilizacyjnych znalazł w sobie determinację ich tworzenia.
Na dziewiętnastowiecznych ziemiach polskich, rozdzieranych przez Powstania, cenzurowanych, różnojęzycznych, pozbawionych solidnych orkiestr i teatrów, twórczość Stanisława Moniuszki silna talentem kompozytorskim i intensywnie przepojona polskością, była fenomenem. Minęło 150 lat, a Halkę ludzie nadal chcą oglądać. Gdy w Halce i Strasznym dworze nadciągają Mazury, gdy cichutko dzwoni kurant, a Miecznik podkręcając wąsa śpiewa w rytmie poloneza „Kto z mych dziewek serce której w cnych afektów wplącze nić, musi dzielnym człekiem być, mieć w miłości kraj ojczysty...”; gdy tenor Jontka bierze oddech do dumki „Szumią jodły na gór szczycie...” - polska publiczność, gdzie by nie była, zamiera w swych fotelach. W skromnej przecież muzyce skromnego Moniuszki jest siła emocjonalnego oddziaływania i jednocząca moc.
Stanowią one o tym, że jego narodowe opery są oryginalne i wyjątkowe.

Małgorzata Komorowska

Na podstawie listów Stanisława Moniuszki do żony, rodziny, przyjaciół i znajomych oraz publikacji Witolda Rudzińskiego Stanisław Moniuszko. Studia i materiały cz. I i II, PWM Kraków 1955 i 1961